Nędza umysłowa to wieczna podejrzliwość wobec wszystkiego co nietypowe, nieznane i nie przyjęte, a także wiara, że co nie jest praktyczne, nie może być dobre
– William Wharton
Nie ma o czym pisać. Jak można pisać, skoro ma się pustkę w głowie? Czym ją zapełnić? Płynąc na fali ostatnich wydarzeń na świecie, zaczyna dręczyć mnie myśl uporczywa – jak to właściwie jest z tą wiarą, szeroko rozumianą?
Czy człowiek może żyć nie wierząc w nic? Kim są ateiści, a kim ekstremiści, fanatycy, czy też – ładnie nazwani – dewoci? Dlaczego jedni trzymają się jakiejś wyobrażonej myśli, idei, tworu, a inni szydzą z nich twardo, utrzymując, że nie wierzą w nic? Czy na pewno w nic?
Czym takim jest religia, że z jej powodu na świecie dzieją się najokropniejsze rzeczy, jakie tylko można sobie wyobrazić? Rodzimy się w pewnej społeczności, która nakłada na nas kajdany swoich standardów. Jesteśmy zaocznie przyjmowani do wspólnoty katolików, protestantów, muzułmanów, hindusów, pogan czy innych. Wpajane nam są jakieś abstrakcyjne wartości (abstrakcyjne z punktu widzenia „niezapisanej kartki”, którą jest młody umysł), które potem zaczynają dojrzewać i wydawać owoce. Dlaczego każdy jest przekonany, że to jego wartości są te jedyne i prawdziwe? I dlaczego na pewnym etapie życia pojawiają się dylematy, prowadzące do porzucenia tych wartości i przyjęcia zupełnie innych? Katolik, który przechodzi na islam, nagle odrzuca podstawowy dogmat wpajany od dziecka – Trójcy Świętej. Przestaje wierzyć w boskość Jezusa, „degradując” Go do stopnia Proroka jedynie. Ale i na odwrót – muzułmanin wychowany w tradycyjnej rodzinie, nagle z jakiegoś powodu porzuca islam i konwertuje na katolicyzm – i co? Z punktu widzenia islamu, drzwi do raju się dla niego zamykają, jest skazany na piekło za porzucenie prawdy. A jednak to robi. I jeden i drugi. I nie dzieje się nic….. NIC.. Nie spada grom z jasnego nieba, a to, czego tak się obaj/oboje/obie obawiali/obawiały, nagle przestaje mieć znaczenie. Dla jednego Jezus nie jest już bogiem, dla drugiego – świętą osobą staje się Maryja. I nadal są przekonani, że to właśnie oni znaleźli prawdę.
Czy zatem wiara to nie wytwór naszej wyobraźni? Produkt tęsknoty za czymś, pogoni za nagrodą, chęci ucieczki w świat fantazji, poprawienia sobie komfortu życia? Wynagrodzenie niepowodzeń i poszukiwanie sensu?
Zaraz pojawia się zarzut, że to nieprawda, bo są też ateiści. Ale czy ateiści nie wierzą w nic? Na pewno?? Da się tak? Jeśli spytamy ateistę, czy wierzy w boga (Boga), to odpowie, że nie wierzy. Ale czy pytanie nie powinno być zadane inaczej? Wydaje mi się, że problem porozumienia między religiami, wierzącymi i niewierzącymi, polega nie na istocie Bytu Wyższego i nieustannej walki na argumenty, tylko źle stawianym pytaniom i wywodzonym z nich dowodom własnych racji. Ja zadałbym pytanie inaczej – „czego oczekujesz od śmierci?”.
Bo niezależnie czy będziemy o tym myśleć czy nie, kiedyś wszyscy się z nią zetkniemy. I nie ma znaczenia rasa, kolor skóry, przekonania, wyznanie ani poglądy. Ba, nie ma nawet znaczenia to, czy jesteśmy człowiekiem czy zwierzęciem – każda ISTOTA ŻYWA ma swój początek i koniec. Nie ma także znaczenia, czy istota ta jest obdarzona świadomością samoistnienia (człowiek), czy też nie (zwierzę) – wszyscy umrzemy. Być może ateiści tak bardzo starają się 'niewierzyć’, że – choć zapewne nawet nie zdają sobie z tego sprawy – wierzą głęboko, że śmierć będzie po prostu końcem. Tak jak telewizor, który się wyłącza. Cisza, spokój, niebyt.
Nikt nie chce dopuścić myśli, że życie jest po nic. Że nie ma w nim żadnego sensu, że miotamy się po świecie jak mrówki i nie ma to większego znaczenia. A samobójcy? Każda religia, ale także i „zdrowy rozsądek” (czym by nie był – ja nie znam definicji, dlatego jest w cudzysłowie) nakazuje żyć, walczyć z problemami i pokonywać trudności. Dlaczego więc jest tak wielu tych, którzy decydują się na ten ostateczny krok? Czy oni też nie wierzą w nic? Czy może wprost przeciwnie – wierzą tak bardzo, że w końcu osiągną sens, spokój i ciszę, że decydują się na ten z pozoru irracjonalny krok?
Czym jest wiara? W co Ty wierzysz?
Nie chcę polemiki religijnej. Nie chcę nikogo obrazić – chciałbym, żeby ktokolwiek czyta ten tekst, zastanowił się nad swoją definicją wiary/sensu/celu, jaki przed sobą stawia w życiu, bo czy tego chce czy nie, jego życie skończy się prędzej albo później. Żadne wierzenia nie powinny zakazywać człowiekowi zadawania pytań. Nie chcę rozmawiać o ksenofobii religijnej, nie chcę rozmawiać o radykalizmie czy fanatyzmie – bo te biorą się ze strachu. A jeśli tak bardzo boimy się pytań, że zasłaniamy się swoją wiarą i jej dogmatami, to szalenie łatwo te dogmaty przekształcić w broń masowej zagłady. Strach jest potężnym wrogiem nas samych…
Po co nam inteligencja? I dlaczego używamy jej w tak dużej skali do tępienia siebie nawzajem? Udowadniamy sobie nawzajem racje, które tak na prawdę nie mają żadnego znaczenia.
A co ma znaczenie…? Gdzie jest SENS?!