Bańka. Mała albo duża. Niezmiennie okrągła i niezmiennie pusta. Niezmiennie delikatna. Potrafi wisieć godzinami, dryfować w powietrzu bez celu w jedną i drugą stronę. We wszystkie strony. Aż do pierwszej przeszkody – pęka tak samo bez powodu jak bez powodu chwilę wcześniej fruwała. Dlaczego bańki pękają? Czy dlatego, że są tak delikatne, czy dlatego, że powietrze wewnątrz tak bardzo chce się wyrwać na wolność?
Jak to w końcu jest? Czy powłoka chroni cenne wnętrze bańki, czy też je więzi? A może po prostu jedno bez drugiego nie ma racji bytu? Bo czym jest pustka? Może mydlana otoczka nadaje jakiegoś, zupełnie niezrozumiałego znaczenia pustce? Może o taką zamkniętą pustkę należy dbać jakoś szczególnie, pilnować by ta ulotność nie zniknęła?
Nasunęła mi się taka refleksja – w zasadzie każdy mój wpis na tym blogu jest ciągle pytaniem o SENS.. Czemu to takie ważne? Może sensu po prostu nie ma i nie ma czego szukać, a wszystkie pytania zostaną bez odpowiedzi? Może po prostu trzeba pozwolić rzeczom być. Trwać, a potem przemijać.
Jestem taką bańką – pusty do granic możliwości. Tak pusty, że pustka mnie rozsadza. Mam ochotę pęknąć, a zarazem boję się zderzenia z jakąkolwiek przeszkodą, by ….nie pęknąć. Dryfuję to tu, to tam, zawsze z wiatrem, nigdy pod wiatr. Trzyma mnie moja mydlana otoczka. Być może właśnie ona szuka sensu, stara się zrozumieć powód, dla którego zamyka w sobie pustkę. Bo tak w zasadzie, to nawet ona nie ma sensu bez pustki wewnątrz. To dzięki niej ta odrobina mydła nabiera kształtu, robi się ładna, okrągła i lekka, załamując przelatujące przez nią światło by wyglądać na kolorową – pomalowana na tęczowo.
…Wiem, że nic nie wiem. Wiem, że gonię za własnym ogonem i od tego gonienia już kręci mi się w głowie. I już przestaje mi się chcieć gonić.