Niebyt i śmierć są prawie takie same – jedyna różnica polega na tym, że w śmierci nie ma cierpienia
– Teodor Roosvelt
Dziś mam ochotę wybuchnąć. Tak po prostu. Z wielkim hukiem, albo po cichu. Nie mogę usiedzieć na miejscu, ale szwędanie się bez sensu też jest męczące. Chcę coś. Nie wiem co. Jestem wściekły. Nie wiem na co ani o co. Po prostu. Czuję, że jak czegoś nie zrobię, to będzie bardzo źle.
Ale jak źle? Co to znaczy? Czy te emocje są realne, czy tylko siedzą w mojej głowie i nie mają żadnego odniesienia w rzeczywistości? Bo cóż mogę zrobić z takim zdenerwowaniem? Jak nadać mu realnych kształtów? A jak nadam, to co? No i w końcu – CO zrobić, żeby nie było źle?
Zapewne nie wybuchnę. Zapewne także nie zrobię NIC. Emocje opadną, albo same się uduszą we mnie i będzie po staremu. Czyli nijak. Nie chce mi się chcieć, nie chce mi się działać, nie chce mi się …..
Tak. Jestem leniem. Tak to wygląda. Tak to postrzegają inni. Nie chce mi się z tym w jakikolwiek sposób się mierzyć, bo i tak jestem skazany na porażkę. Bo Oni przecież wiedzą. Wiedzą zawsze, wszystko i lepiej niż ja. Oni są bezstronni, jestem zdiagnozowany na wylot w jedną i w drugą stronę. Diagnoza jest oczywista. Gdzieś tam w środku czuję resztki buntu (o, w końcu coś czuję, znaczy chyba żyję), chcę krzyknąć, wytłumaczyć… Ale nie krzyknę ani nie wytłumaczę, bo mi się nie chce. Bo to nie ma żadnego sensu, ani znaczenia, bo Oni i tak wiedzą. A wiedzą oczywiście lepiej, są zupełnie bezstronni.
W zasadzie to jestem zbędny. Niezdolny do bycia mną, wypełniony niczym. Jestem obrazem w oczach innych, tym, czym chcą mnie widzieć.
A jaka jest różnica pomiędzy obrazem a wspomnieniem?